Są kluby, które przechodzą kryzysy. I jest Legia Warszawa — klub, który w ostatnich latach kryzys uczynił codziennością, rutyną, wręcz elementem własnej tożsamości. Klub, który zamiast budować stabilność, pielęgnuje niekonsekwencję. Klub, który zamiast przewidywać — reaguje. A potem, jak zawsze, jest zszokowany, że reakcja przychodzi za późno.
Piszę to 25 listopada 2025 roku. Legia zajmuje 12. miejsce w tabeli. Cztery punkty od strefy spadkowej.
Inni wzruszą ramionami: „bywa”.
Antyfani Legii odpalają fajerwerki.
Ja odpowiem: nie, to nie bywa — to trwa od lat.
I dlatego na Łazienkowską już nie wrócę.
KARUZELA TRENERÓW, CZYLI TEATR POWTÓREK
Polityka trenerska Legii stała się memem. Serio — memem. Karykaturą profesjonalnego zarządzania.
Zwolnienie Jacka Magiery „pod presją mediów” — do dziś bez wyjaśnienia, bez wskazania, bez odpowiedzialności. Jakie media? Które redakcje? Kto naciskał? Zero konkretów. Dużo zasłon dymnych.
Potem — defilada szkoleniowców z katalogu „Nie do końca wiadomo dlaczego i po co”:
Romeo Jozak, czyli teoretyk o wielkiej wizji i małym wpływie na cokolwiek.
Dean Klafurić, trenerski efemeryda, bohater bez kontekstu.
Ricardo Sá Pinto, temperament silniejszy niż rezultaty.
Dorzucę do listy Marka Gołębiewskiego, który został przerzucony na posadę I trenera gdzie w tym czasie spokojnie prowadził rezerwy Legii. Pierwszy raz wtedy zrobiło mi się kogokolwiek szkoda w tym klubie.
I ten niekończący się rytm: zła gra → zwolnienie → entuzjazm nowej miotły → rozczarowanie → restart.
To nie jest strategia. To jest desperacja w kółko kopiowana i wklejana.
Ile jeszcze będzie tych sezonów przejściowych jak to się mówi w kontekście Legii?
NIEKOMPETENCJA W STANIE CZYSTYM
Zanim Legia zaczęła tonąć w chaosie sportowym, najpierw utopiła się w chaosie właścicielskim. Lata 2016–2017 to moment, w którym klub zamiast skupiać się na budowaniu fundamentów po wejściu do Ligi Mistrzów, zamienił się w ring bokserski. Główni aktorzy?
Dariusz Mioduski, Bogusław Leśnodorski, Maciej Wandzel.
Trzech ludzi, trzy wizje, zero jedności.
Na papierze mieli współpracować. W praktyce?
Rozpoczęła się wojna, której skutki Legia odczuwa do dziś.
Mioduski uważał, że pozostali prowadzą klub poza jego plecami. Leśnodorski twierdził, że Mioduski blokuje decyzje i działa z pozycji „inwestora, który o piłce nie ma pojęcia”. Wandzel był między młotem a kowadłem. Zarząd przestał ze sobą rozmawiać — dosłownie. Jedni nie chcieli podpisywać dokumentów przygotowanych przez drugich. Trwał paraliż decyzyjny.
A wszystko to w roku, w którym Legia miała największą szansę na zbudowanie trwałej potęgi od dekad. Można było zainwestować w skład, w akademię, w strukturę sportową. Można było wykorzystać zyski z LM — te słynne pieniądze, które powinny zmienić klub na lata.
Zamiast tego poszły na… wykup udziałów.
W marcu 2017 Mioduski przejął klub, wykupując udziały Leśnodorskiego i Wandzla. Na konferencji opowiadał o „nowej erze”, „spokoju” i „długofalowej strategii”. To miała być stabilizacja.
Dziś wiemy, że to był początek pełnej autokracji, a nie żadnej odbudowy.
Od momentu przejęcia Legii Mioduski ma pełnię władzy — i pełnię odpowiedzialności. Każdy dyrektor, każdy trener, każdy projekt, który skończył się katastrofą, jest efektem tamtej wojny i późniejszego „wszystko zrobię sam”.
W 2017 roku skończyła się Legia z triumwiratem.
Zaczęła się Legia z jednym kapitanem, który od lat nie panuje nad okrętem.
Skoro już mowa o zarządzaniu — warto wspomnieć o jeszcze jednym wątku, który pokazuje jak głęboko sięga patologia układu decyzyjnego wokół Legii. Bo Dariusz Mioduski, człowiek od lat pogrążający klub w chaosie, nie tylko trzyma ster przy Łazienkowskiej. On jednocześnie pełni funkcję wiceprezesa PZPN ds. zagranicznych. Tak — właściciel klubu, który od lat nie potrafi uporządkować własnego podwórka, zasiada we władzach związku odpowiedzialnego za całą polską piłkę.
Problem? Ustawa o sporcie mówi jasno: członek zarządu polskiego związku sportowego nie może posiadać udziałów w klubie, który prowadzi zawodową działalność związaną ze „statutowymi zadaniami związku”. Sprawą zainteresował się nawet sąd rejestrowy, wzywając PZPN do wyjaśnień, a Mioduskiego — do wskazania, czy zamierza pozbyć się akcji Legii.
Efekt? Taki, jak zwykle.
Zero zmian. Zero odpowiedzialności. Zero refleksji.
Mioduski pozostał na stanowisku, a federacja udaje, że nie widzi oczywistego konfliktu interesów.
W normalnym kraju taka sytuacja byłaby skandalem.
W Polsce — jest codziennością.
I to mówi wszystko o standardach zarządzania, z którymi Legia musi się mierzyć dzień w dzień.
A tu piękny kadr na Mioduskiego z meczu ze Spartakiem Moskwa, przegranym 0:1 w roku 2021. Jedyne co w tym meczu było mocne to oprawa:
A piłkarze? Tu również od lat króluje ta sama filozofia: ładne CV, wielkie nazwisko, a potem na boisku… pustka. „Wkłady do koszulek”. Ludzie, którzy znikają w meczu z Koroną, Rakowem czy Jagiellonią. Ba - w tym sezonie przerżnęli nawet z Termaliką Bruk Bet Nieciecza - a podobno na boisko wyszedł najsilniejszy skład.
To jest klub, który potrafił przegrać z F91 Dudelange. Klub, którego ograła Omonia Nikozja. Ostatnio też mało brakowało a Legię na własnym stadionie zlałby szkocki Hibernian FC i tylko CUD spowodował, że Kacper Urbański i inne nowo sprowadzone piłkarzyny mogą ogrzewać się w blasku splendoru dla establishmentu zwanego europejskimi pucharami!
Klub z budżetem wielokrotnie większym niż te drużyny. Klub z ambicjami na poziomie Ligi Mistrzów, z wynikami na poziomie ligi luksemburskiej.
Takich kompromitacji nie da się racjonalizować. Nie da się ich przykryć. One są krzykiem o niekompetencji.
KARNETY DROŻSZE NIŻ WIDOWISKO
Klub nie szanuje kibiców - powiedzmy sobie to wprost.
Oczekiwanie, że kibic Legii otrzyma produkt, merch adekwatny do ceny, dawno stało się w Warszawie przejawem naiwności. Karnety szybują w górę, a stadionowa rzeczywistość – mimo pełnego marketingowej pompy opakowania – wygląda coraz gorzej. Klub potrafi sprzedać dowolną narrację, o ile ubierze ją w odpowiednią grafikę, zdjęcie z klubową czcionką. Problem w tym, że za tą fasadą nie ma jakości.
Najlepszy przykład? Linia meczówek “Legiony” sprzedawana w FanStore. Projekt – jak zawsze – nadmuchany PR-ową bańką, mający symbolizować charakter, historię i „wojskową dyscyplinę”. A w praktyce? Wadliwe technicznie koszulki, które nie wytrzymują nawet kilku prań. Szwy potrafią puszczać, nadruki blakną, a materiał odstaje od standardów klubów, które naprawdę wiedzą, co sprzedają swoim kibicom.
Pozostaje więc dobitna puenta, która sama ciśnie się na usta:
„Wypłaty zawodników pochłonęły środki na porządne koszulki dla kibiców”.
Co najzabawniejsze dwudziestoletnia "babcyna" wersalka ma mniej wgnieceń i uszkodzeń jak te koszulki. Klub tak mocno walczy (a przynajmniej deklaruje walkę) z podróbkami wysyłanymi z AliExpress, a sami policzkują czymś takim kibiców wydających ciężko zarobione pieniądze na ten produkt.
Kolejny przykład braku szacunku wobec ludzi, którzy tworzą ten klub? Pożegnanie Artura Boruca w meczu z Celtikiem.
Wydarzenie, które powinno być świętem, zostało zorganizowane tak, jakby ktoś chciał je po prostu „odhaczyć”, na odpierdziel.
Najpierw termin — środa, 24 lipca 2022, godzina 18:00.
Środek wakacji, środek tygodnia.
Czyli moment idealny, żeby połowa stadionu nawet nie mogła przyjść, bo albo jest w pracy, albo na wyjeździe. Genialna strategia po prostu, moje gratulacje panie Darku.
Do tego dowalić trzeba ceny biletów: 60–130 zł, oczywiście „z rabatem” dla karnetowiczów.
A gdy spadła lawina krytyki, klub obniżył ceny o… 20 zł.
Cholera — przecież to wyglądało jak promocja na resztki w supermarkecie, nie jak pożegnanie legendy Legii. Bilety na takie wydarzenia powinny być dostępne za symboliczne kwoty - owszem, wygenerowałoby to stratę. Ale jedna strata finansowa w obliczu pożegnania wychowanka, legendy klubu to nic w porównaniu do urazów psychicznych do jakich doprowadza klub swoich kibiców na co dzień.
Osobiście poczułem się spoliczkowany. I to podwójnie: najpierw w mediach, potem jeszcze raz na oficjalnych kanałach klubu, które udawały, że wszystko jest cacy.
Sam Boruc raczej nie przejmował się burzą wokół meczu — może miał rację, może tak trzeba. A może kiedyś usiądziemy do szczerej rozmowy i opowie, jak to wyglądało z jego strony. Chciałbym bardzo, bo mam wrażenie, że ten wieczór był symbolem: nawet pożegnania legend Legia nie potrafi zrobić z klasą. Także panie Arturze, wspólne selfie już mamy - zapraszam na wywiad
______________________________________________
PR-OWE ZASŁONY DYMNE
I w tym całym bałaganie pojawia się kolejna zasłona dymna, tym razem wysokobudżetowa — serial „Legia: Do Końca”, nakręcony we współpracy z Amazon Prime. Piękne ujęcia, profesjonalny montaż, patos jak z hollywoodzkiego trailera. Problem polega na tym, że to wszystko wygląda bardziej jak prospekt reklamowy niż dokument. To nie jest szczere zaglądanie za kulisy — to kontrolowany spacer po wybranych pomieszczeniach, gdzie kurz został uprzednio starannie zdmuchnięty.
Serial pokazuje emocje, łzy, rodzinne dramaty, zakulisowe rozmowy. Ale omija to, co najważniejsze: rdzeń problemu, czyli fatalne zarządzanie klubem i brak wizji rozwoju. Zamiast głębokiej analizy dostajemy „gadające głowy” i bezpieczne opowieści o „trudach odbudowy”. Nawet recenzenci zwracali uwagę, że tej produkcji „brakuje mięcha”, że można było pokazać więcej, ale najwyraźniej nie wolno było. Wyszło poprawnie, profesjonalnie — i kompletnie bez zębów.
Dla mnie to klasyczna operacja PR-owa. Wrzucenie kibicom tematu, który ma wzruszać, robić wrażenie, wywoływać łudzenie się, że „przecież coś tu się buduje”. To dokładnie ta sama logika, którą znamy z polskiego sejmu: kiedy trzeba przykryć niewygodne sprawy, rzuca się do mediów temat zastępczy. Głośny, emocjonalny, łatwy do przełknięcia. I tak jak tam — tak i tu — zamiast rozmawiać o realnych problemach, klub odwraca uwagę świecidełkiem.
Tylko że to świecidełko nie rozwiązuje żadnego z fundamentalnych problemów. Chaos organizacyjny nie znika dlatego, że ktoś ładnie opowiedział o atmosferze w szatni. Brak strategii sportowej nie magicznie zniknie dlatego, że kamera uchwyciła wzruszony głos trenera. I to, że klub od lat tonie w bylejakości, nie zmieni się w sukces dlatego, że Amazon nakręcił ładne ujęcie stadionu o zachodzie słońca.
„Legia: Do Końca” to produkcja, która miała przykryć rozpad. Estetyczny bandaż, który nie ma nic wspólnego z leczeniem rany. Dlatego lepiej, żeby drugiego sezonu nie było — bo ile można pudrować coś, co wymaga amputacji?
I nagle — jak grom z jasnego nieba — pojawia się kolejny temat zastępczy: Marek Papszun. Trener-mesjasz, wybawca, katalizator cudów. Czy może raczej “cudowny wuefista znikąd”. Media dostają przeciek za przeciekiem, kibice karmią się „informacjami” o rzekomym porozumieniu, negocjacjach, finalizacji. A klub? Klub zyskuje bezcenne godziny ciszy, bo zamiast pytać o bałagan organizacyjny, długi, chaos decyzyjny i kompletny brak wizji, wszyscy przerzucają się pytaniami: „Przyjdzie czy nie przyjdzie?”.
To nie jest nic nowego. To klasyczna zagrywka PR-owa, znana doskonale z polskiego sejmu. Tam też, gdy trzeba przepchnąć coś kontrowersyjnego — ustawę, nominację, przepisy pod stołem — znowu (!) wypuszcza się temat zastępczy.
I dokładnie tak samo wygląda to dziś przy Łazienkowskiej: zamiast rozliczeń i poważnych rozmów o tym, dlaczego klub jest w rozsypce, wrzuca się do obiegu nazwisko trenera, które ma przykryć wszystko niczym gruba warstwa pudru na pękającym tynku.
A czy jest w tym coś realnego? Oczywiście, że rozmowy mogą trwać — choć równie dobrze mogą być tylko „paliwem informacyjnym”. Bo dopóki temat Papszuna żyje, dopóty nie żyją tematy, które naprawdę powinny dziś grzać: niekompetencja, błędne decyzje, fatalny dobór ludzi i zarządzanie oparte bardziej na PR-ze niż na futbolu. I właśnie dlatego ta cała operacja pachnie bardziej desperacką próbą odwrócenia uwagi niż realnym planem ratunkowym.
_____________________________________________
KIBICE CZĘŚCIĄ PROBLEMU!
W Warszawie obowiązuje zasada niewypowiedziana, ale widoczna gołym okiem:
nie tylko klub ma problem. Kibice również.
„Piknikowi kibice”, czyli ci, którzy tłumnie zasilają stadion przy ul. Łazienkowskiej niezależnie od poziomu sportowego, żyją w stanie wiecznego samozachwytu. Nie przeszkadza im bylejakość, bo przychodzą „dla atmosfery”. Ale atmosfera bez wyników jest tylko głośnym placebo.
Z drugiej strony — ultrasi. Ludzie bez wątpienia zaangażowani, lecz bojkot, który miał być manifestem siły, zakończyli zdecydowanie za wcześnie, bo jeszcze przed meczem eliminacji europejskich pucharów z Baníkiem Ostrawa.
Miało być mocne „dość”. A wyszło?
Tyle szumu tylko po to, żeby drzeć mordy w kierunku Czechów i zaprzyjaźnionych z nimi fanów GKS-u Katowice.
Cały protest — w niwecz, sprowadzony do stadionowego folkloru.
Najbardziej absurdalne jest jednak to, że ogromna część ludzi wciąż chce to oglądać. Niedawno wracając do domu z warszawskiego Targówka, widziałem tłumy w koszulkach Legii, z szalikami Legii. Dwóch facetów około czterdziestki (lub lekko po) siedzących naprzeciwko mnie w metrze, zupełnie trzeźwych aniżeli al dente debatowało z autentyczną pasją o kondycji klubu, jakby chodziło o organizację państwową, nie o drużynę, która od lat marnuje potencjał, pieniądze i reputację.
I wtedy przychodzi jedno pytanie:
skoro kondycja klubu tak kuleje, to na jaki ch.. jeździć tam i finansować ten śmietnik na kółkach?
Czas zdjąć różowe okulary. Czas zrozumieć, że prawdziwy protest, ten który coś zmienia, nie polega na biciu ludzi na parkingu — jak to miało miejsce kilka lat temu pod stadionem — tylko na odcięciu klubu od pieniędzy, dopóki nie będzie normalny.
Legia nie potrzebuje kolejnej oprawy. Legia potrzebuje przebudzenia.
Spośród ludzi którzy odwiedzają Legię największy szacunek mam do fotoreporterów - bo idą tam do pracy i jeszcze za oglądanie tej żenady im zapłacą mimo bólu oczu. Pozdrawiam wszystkich tych, których poznałem na Legii :)
CO DALEJ? SCENARIUSZ WCALE NIE JEST PRZESADZONY
Legia jest w takim miejscu, w jakim musiała się znaleźć, idąc tą drogą. Puchar Polski — poza zasięgiem. Liga — w rozsypce. Puchary europejskie — marzenie odłożone na półkę, zakurzone jak trofea sprzed lat.
A teraz fakt, który boli najbardziej:
Legia czeka na mistrzostwo Polski od 2021 roku.
Cztery lata frustracji. Cztery lata tłumaczeń. Cztery lata wiecznego „drugiego albo trzeciego miejsca”. Najgorsze jest to, że nie zanosi się na zmiany w najbliższym czasie - nadal Legia będzie wyglądała jak średniak, jak taki głupi pies goniący własny ogon. I nadal kibice Legii będą marzyć o mistrzostwie Polski za którym tęsknią. Ja też marzyłem - ale mam dość.
Ale nie zmieniam stron, nie stanę się częścią bojówki Polonii Warszawa - podejrzewam, że grupa ultras by mnie prześwietliła i zamiast mnie wpuścić na trybunę to pewnie by mnie pobili :) Mam tak czy inaczej ogromny szacunek do KSP i życzę im sukcesów.
Ile można uciekać w narrację o „ratowaniu sezonu Aleksandarem Vukoviciem”? Ile razy można być wiecznie w stanie awaryjnym?
Taki klub nie jest budowany — taki klub jest gaszony
A jeśli obecne gwiazdy nie dowiozą wyników?
Budżet płacowy pęknie jak szew czy nadruk w koszulce „Legiony”.
A jeśli pojawi się realne zagrożenie spadku — co dziś nie jest już absurdem, lecz matematyczną możliwością?
Zawodnicy uciekną natychmiast.
“Będą spierdalać w podskokach” - Wojciech Hadaj
Memy zaleją internet.
Klub zostanie z hańbą, której nie da się wymazać PR-em.
Dysfunkcja organizacyjna Legii jest dziś tak przewidywalna, że można na niej stawiać zakłady. Klub żyje w iluzji, że wciąż należy do europejskiej klasy średniej, ale rzeczywistość brutalnie weryfikuje te fantazje. Legię regularnie leją ogórki, których w normalnych warunkach nie zaproszono by nawet na sparing: Omonia Nikozja, F91 Dudelange — drużyny-symbol tego, jak nisko można upaść, mając tak wysoki budżet. Ostatnio nawet było w łeb od NK Celje, z którym tak samo był obowiązek wygranej. OBOWIĄZEK!
A mecz ze Spartą Praga nadchodzi. Mecz ze Spartą.. gdzie czeska piłka stoi na wyższym poziomie od naszej o kilka szczebli i hen tam daleko po horyzont.
Aktualizacja: ze Spartą Praga wczoraj przy Łazienkowskiej równiej było "w łeb"
Bramki Rafała Augustyniaka w meczu z Szachtarem w Krakowie to był.. fart. Tyle.
To był jednorazowy przypadek gdzie jak to mówi dziennikarz Tomasz Smokowski: żarło, żarło - aż zdechło.
_____________________________________________
DLATEGO ODCHODZĘ — I TO BEZ POWROTU
Nie chodzi o porażki. Każdy klub przegrywa.
Nie chodzi o gorsze sezony. Każdy klub je miewa.
Chodzi o brak wizji. Brak profesjonalizmu. Brak odpowiedzialności.
Chodzi o to, że Legia z wielkiego klubu stała się organizacją reagującą na własne błędy dopiero wtedy, gdy już nie da się ich dłużej ignorować.
Nie będę tego oglądał.
Nie będę brał udziału w tym teatrze pozorów.
Nie będę udawał, że wszystko jest w porządku, gdy nie jest.
Legia kiedyś była symbolem powagi.
Dziś jest symbolem chaosu.
A ja z chaosu wychodzę. Na dobre.
Bartosz Tyszko, bez odbioru.
Komentarze
Prześlij komentarz