Mecz z Koroną Kielce miał być dla Wisły Płock okazją do pokazania siły przed własną publicznością. I choć wynik 2:0 wskazuje na dominację „Nafciarzy”, to po ostatnim gwizdku nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ten mecz mógł — a nawet powinien — zakończyć się wyżej. Płocki niedosyt? Zdecydowanie tak.
Spotkanie rozpoczęło się od kontrowersji. Już w 7. minucie Nono, kapitan Korony, obejrzał czerwoną kartkę po analizie VAR. Goście musieli grać w osłabieniu, ale długo skutecznie się bronili. Wisła, mimo przewagi, biła głową w mur — zbyt wiele wrzutek, zbyt mało konkretów. Aktywny był Pacheco, swoje robił Kamiński, ale brakowało wykończenia.
Dopiero w doliczonym czasie pierwszej połowy padł pierwszy gol. Faul na Pacheco w polu karnym i pewna jedenastka w wykonaniu Łukasza Sekulskiego dały Wiśle prowadzenie 1:0. Kibice liczyli, że druga połowa będzie formalnością.
Sytuacja Korony pogorszyła się jeszcze bardziej po czerwonej kartce dla Jakuba Budnickiego w 54. minucie. Płocczanie długo jednak nie potrafili podwyższyć prowadzenia. Dopiero w 77. minucie Kevin Čustović dośrodkował w tempo do Sekulskiego, który zdobył swoją drugą bramkę w tym meczu.
Wisła kontrolowała grę do końca, ale mimo przewagi dwóch zawodników nie zdołała dobić rywala. Tylko i aż 2:0 – bo choć są trzy punkty, pozostaje wrażenie zmarnowanego potencjału.
Korona z kolei musi szybko się otrząsnąć. Grając ponad 80 minut w osłabieniu, nie miała prawa myśleć o punktach. Ale Jacek Zieliński jest na tyle doświadczony, że w przyszłych meczach wyprowadzi klub na dobre tory. W końcu to Jacek Zieliński, człowiek od zadań specjalnych.
Bartosz Tyszko
Komentarze
Prześlij komentarz